Od ordynatora po Koziołka Matołka

29.12.2020

Słowo się rzekło,... groundhopper u płotu (boiskowego oczywiście). Druga część podróży przez śląskie (głównie) boiska z regionalnymi „turystami stadionowymi”.

Koronawirus zmienił społeczne zwyczaje i zachowania – dotyczy to także bohaterów tej opowieści. - Jeszcze w 2019 sprawdzałem głównie terminarz ligowych gier i to, czy uda mi się z jednej areny dojechać na drugą przed pierwszym gwizdkiem – mówi Mariusz Zieliński. Teraz na wagę złota dla niego i „kolegów po fachu” jest informacja, czy owa arena nie jest przypadkiem otoczona wysokim murem, uniemożliwiającym oglądanie sportowego widowiska. Wyjazd byłby wówczas bezproduktywny... Generalnie jednak – o czym przekonują zdjęcia wrzucane przez groundhopperów na portale społecznościowe – takich „nieprzyjaznych” dla nich (w dobie pandemii) obiektów jest niewiele. Często mecz da się oglądać po prostu zza płotu albo – w razie potrzeby – z pobliskiego wzgórza. Jak choćby w Połomii w powiecie wodzisławskim, mogącej pochwalić się grającym obecnie w klasie okręgowej klubem o nazwie Płomień. Rygory sanitarne uniemożliwiły chętnym wejście na główną arenę klubową, ale... - Okazało się, że z boiska treningowego, położonego nieco wyżej niż to ligowe, widok jest dużo lepszy niż z... trybun wokół głównej płyty – śmieje się Jacek Bula, co zresztą udokumentował stosownymi fotkami. O ile bowiem spora grupa bohaterów tej opowieści przy pomocy aparatu dokumentuje przede wszystkim własną obecność na danym boisku (czyli kolejną pinezkę wpiętą w mapę „groundhopperowych” wojaży), o tyle raciborzanin stara się wyłapywać również momenty i wydarzenia interesujące z punktu widzenia obyczajowego, albo wręcz... socjologicznego. Ot, choćby gościa zmierzającego – w trakcie meczu! - do ławki rezerwowych z tacą pełną... szklanek z piwem! - Tego nie widziałem. Mam za to fotki trenera – a może kierownika drużyny? - który w trakcie spotkania chowa się na chwilę za „budą”, w której siedzą zawodnicy rezerwowi, by łyknąć sobie co nieco z „małpki” - dopowiada Mariusz Zieliński.


W Pacanowie kozy kują, więc koziołek mądra głowa, błąka się po różnych meczach, byle dojść do Pacanowa! (fot. Jacek Bula)

Bula – czyli autor bloga „Trzi rogi – elwer” - dokumentuje wydarzenia ważne dla klubu i dla lokalnej społeczności, wydarzenia ciekawe, ale i wydarzenia zabawne. Do tej pierwszej kategorii można na przykład zaliczyć uhonorowanie przez Opolski ZPN zawodnika B-klasowego KS Cisowa. Koledzy z drużyny utworzyli dlań szpaler, a wysłannik związku wręczył Marianowi Wanke odznakę – na 50. urodziny i z okazji 40 lat poświęconych klubowi w roli zawodnika (wciąż czynnego) i działacza. Jeszcze dłużej gra w piłkę – też ów fakt uchwycił Jacek na zdjęciu – napastnik Polonii Łaziska Rybnickie. Andrzejowi Moczale zdarzały się boiskowe występy i po sześćdziesiątce, a warto przy okazji dodać, że na co dzień pracuje jako... ordynator jednego z oddziałów wodzisławskiego szpitala. Tylko dzięki groundhopperom te – w końcu niecodzienne – zdarzenia i postaci przebijają się poza lokalne opłotki!

Dokąd zmierza ten pan z tak sympatycznym ładunkiem? (fot. Jacek Bula)

Odpowiedź jest prosta... (fot. Jacek Bula)

A kategoria „lżejszych” ciekawostek? Ot, choćby „kibice w dobie pandemii”: para sympatyków Młodości Rudno (a może Naprzodu Żernica?), obserwujących A-klasowe starcie obu ekip zza zamkniętej bramy wjazdowej. Obserwujących wygodnie, z przywiezionych ze sobą rozkładanych krzeseł... Jest też coś dla dzieciaków. - Byłem u rodziny w Kieleckiem i wybrałem się na mecz Tempa Zorzy Pacanów. Boiskowe wydarzenia wciągnęły mnie na tyle, że nawet nie zauważyłem, gdy koło mnie stanął... Koziołek Matołek. Nie, nie klubowa maskotka; po prostu aktor przebrany za postać z opowieści Kornela Makuszyńskiego „urwał się” z jakiejś dziecięcej imprezy, organizowanej gdzieś po sąsiedzku, by choćby na chwilę zaglądnąć na piłkarskie widowisko. Najwyraźniej darzył futbol równie mocnym uczuciem, co ja! - uśmiecha się Jacek Bula.

Wśród śląskich groundhopperów fanów fotograficznego uwieczniania stadionowych wypraw jest bardzo wielu. Wielu z nich nagrywa też fragmenty spotkań – bo przecież w IV lidze, okręgówce czy klasie A nie naruszają w ten sposób żadnych praw medialnych, a spektakularnych akcji i bramek nie brakuje. Udowadnia to choćby Arkadiusz z Zebrzydowic - „groundhopper since 2011”, jak informuje na swym blogu „myfootballmoments”. Na twitterowym koncie o tej samej nazwie właśnie uruchomił głosowanie na najładniejszego gola, zarejestrowanego przez jego kamerkę w minionych kilku miesiącach. Są tam i efektowne uderzenia z dystansu, są i indywidualne – bardzo spektakularne – rajdy, kończone skierowaniem piłki do siatki z najbliższej odległości. Ot, wszystko to, za kocha się piłkę – choćby tę na najniższym szczeblu.

Skąd się wzięła u bohaterów pasja podróżowania po stadionach? Początki bywały różne... - Przez lata jeździłem głównie na mecze dwóch katowickich drużyn: GKS-u i Rozwoju. Nawet te dalekie, nad morze. Więc jeśli już pojechałem na przykład do Gdyni, starałem się zobaczyć coś więcej, niż tylko spotkanie „mojego” zespołu – mówi Mariusz Zieliński, który na jednym placu wychował się między innymi z Wojciechem Osyrą, Krzysztofem Buffim i... późniejszym reprezentantem Polski, Tomaszem Zdeblem. - Lubiłem te podwórkowe szpile, choć dobitnie uświadamiały mi moje miejsce w szeregu. Patrząc na nich wiedziałem, że nie mam czego szukać w roli piłkarza – podkreśla Zieliński. Dlatego wybrał... karierę sędziego; a ta była niejako początkiem groundhoppingu. W każdy weekend odkrywał przecież nowy obiekt piłkarski, a zazwyczaj – nawet dwa, bo przecież arbitrów zawsze jest za mało w stosunku do liczby drużyn i meczów. Potem – ze względu na pracę studia zaoczne – musiał na lata wziąć rozbrat z regularnym bywaniem na meczach. Do powrotu na trybuny zmobilizowała go... emerytura oraz wspomniana w poprzednim odcinku naszej opowieści akcja „100 meczów na 100-lecie PZPN”. Zaczął więc jeździć po śląskich boiskach, między innymi tropem swych niegdysiejszych sędziowskiego peregrynacji, próbując zaliczyć wszystkie obiekty, na których dane mu było prowadzić mecze. Zrodziła się z tego pasja, która w roku 2019 zamknęła się wspomnianą liczba 143 gier, w 2020 zaś – ze względu na pandemię – już „tylko” 97 spotkaniami.


Sędziego - jak rezerwowych i sztab szkoleniowy - też suszy... (fot. Jacek Bula)

U Jacka Buli wszystko zaczęło się zaś od... rodziny: bardzo dawno temu, na przełomie lat 70. i 80. W piłę grali jego ojciec i starszy brat, więc w 12. roku życia „zabrał się” z nimi na pierwszy mecz wyjazdowy nieistniejącego już dziś LKS-u Modzurów. - Drużyna jeździła starym żukiem, a bajtli takich jak ja „upychano” na podłodze, między siedzeniami – wspomina ze śmiechem. Parę lat później sam został zawodnikiem C-klasowego zespołu z rodzinnej wioski, mógł już więc we wspomnianym aucie zająć wygodniejsze miejsce. - Ten żuk był dla nas nie tylko środkiem transportu, ale i szatnią: to w nim się przebieraliśmy, bo w tamtych czasach jakikolwiek budynek klubowy, a choćby tylko umywalka z zimną wodą, w wielu miejscach były tylko marzeniem.

W ten sposób Bula zwiedził większość boisk w Raciborzu i okolicach. I... złapał bakcyla groundhoppingu, który do dziś gna go nie tylko po rodzimych, ale i zagranicznych (głównie czeskich, ze względu na bliskość granicy) obiektach. O różnicach między „futbolem prowincjonalnym” w obu sąsiadujących krajach opowiemy w kolejnej części.

autor: Dariusz Leśnikowski

Przeczytaj również